poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Od Harrego do Kodu...

Byłem ostatnio w kinie,
i to nie na jakimś nowym czarno-białym filmie islandzko estońskim
tylko po prostu na ostatnim Harrym Potterze.
Naprawdę ostatnim.
Lubię tę historię, czytałem kilka książek z tej serii,
słuchałem audiobooków. Oglądałem wszystkie poprzednie filmy.
Tak, tak, to nie był jednorazowy wyskok :)
Gdy na sali po filmie zapaliły się światła pomyślałem,
że między innymi po to wymyślono kino by mamić, tumanić i przenosić w inne światy.
Przez poprzednie dwie godziny wcale nie byłem w Poznaniu,
byłem w Hogwarcie i paru innych miejscach.
Chciałem powiedzieć że podróżowałem przy pomocy Świstokliku,
ale nie wszyscy wiedzą o co chodzi :)
Ok, to nie ma nic wspólnego z fotografią. No prawie nie ma nic wspólnego.
Lubię tę historię bo pozwala dorosłym patrzeć na świat inaczej.
Być może ten kot, na którego patrzę, nie jest zwykłym dachowcem a po prostu czarodziejem,
a za tym starym murem jest coś jakby ulica Pokątna?
Krótko mówiąc otwierajcie szerzej oczy bo może świat nie jest wcale taki jakim go widzimy.
Na KKMie była niedawno ciekawa dyskusja o „czytaniu” fotografii.
Rozwinęłą się w ogólną rozmowę o możliwościa percepcji fotografii i w ogóle sztuki
Zasadniczo wykrystalizowały się dwie opcje, ogólnie rzecz ujmując:
- ważne jest serce, emocje, empatia, to wystarczy by podziwiać sztukę,
    wiedza jest mniej ważna.

- warto uczyć się „czytania” fotografii bo taka wiedza umożliwia
    lepsze zrozumienie fotografii i intencji autora.

Przypadkiem zostało zderzone „szkiełko i oko” z sercem i uczuciem.
Wydaje mi sie ze jest to podział sztuczny, jedno przecież nie przeszkadza drugiemu.
Znając „tło” powstania zdjęcia, wiedząc więcej o autorze
możemy lepiej odebrać i zrozumieć jego prace.
Jak wiadomo nie wszystko jest takie jakim się wydaje być.
Tak czy inaczej dyskusja była ciekawa.

Zacząłem od Harrego, a skończę na innym filmie o ukrytych znaczeniach.
Poniższe zdjęcia zrobiłem pięć lat temu, w ciągu dnia byłem zajęty służbowo,
nocą oddawałem się wędrówkom po tym niezwykłym mieście.
To takie małe nawiązanie do Kodu Leonarda i nie chodzi Tu o Leonarda Karpiłowskiego :)




ps.
Leonardzie K, gdybyś tu kiedyś przypadkiem zajrzał to serdeczne pozdrowienia :)

1 komentarz:

  1. Zamiast Leonarda, jestem ja :)

    Rzadko się spotyka, gdy osoba dorosła, ba! w średnim wieku czyta i ogląda Harrego Garncarza.
    Przyznaję, ja też czytałem - od 3 lat stoję na 125 stronie ostatniej części :) Jakoś nie mogę się zabrać... Jako ciekawostkę dodam, że nie obejrzałem ani jednej części, może kilkanaście minut (nie pamiętam w której części to było, ale to była ta, gdzie pierwszy raz samochodem latali) - jakoś nie bawiło mnie oglądanie, wręcz nudziło. Książka to co innego.
    Odnośnie Kodu da Vinci, to najpierw czytałeś czy najpierw oglądałeś? Ja najpierw czytałem, dlatego jak wszedł film do kin, to zrezygnowałem wówczas z Mission Impossible 3 (miałem bilet do kina dla 2 osób na wybrany seans), żeby to obejrzeć i co? Prawie przysnąłem. Takiej szmiry dawno nie widziałem. W dodatku ucięte kilka scen i kilka nie tak jak w książce. Ehh szkoda gadać.

    OdpowiedzUsuń