piątek, 8 sierpnia 2014

Kolejne znalezisko...

Gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych miałem fajny aparat,
rzekłbym nawet że wypasiony.
Wydawał mi się cudem techniki i miniaturyzacji.
Wyzwalał chęć fotografowania i eksperymentowania.
Tę chęć dość skutecznie studziły pustki w moim portfelu.
Koszt eksploatacji był wysoki.
Druga rzecz... to chyba jednak wtedy nie dojrzałem do takiego sprzętu.
Za młody byłem i za głupi.
Co to było??
Voigtländer Bessa RF, aparat z drugiej połowy lat trzydziestych.
Miał wszystko co trzeba... format 6x9, dalmierz(!), skalę głębi ostrości,
przyzwoity obiektyw (Heliar 105/3,5), mieścił się w kieszeni...
Byłem wtedy przyzwyczajony do lustrzanek i jakoś nie mogłem ogarnąć wizjera lunetkowego.
Poza tym był naprawdę fajny.
Niewiele filmów przepuściłem przez ten sprzęt...
zresztą pewnie jak zwykle potrzebowałem pieniędzy.
Krótko mówiąc...
...sprzedałem go po dość krótkim czasie.
Dzięki nowemu właścicielowi aparat dostał drugie życie.
Posłużył do wykonania pięknych zdjęć.
Na przełomie wieków nieżyjący już niestety Irek Zjeżdżałka wykonał nim "Mały atlas mojego miasta".
Gdy poszedłem na wernisaż byłem w lekkim szoku że Irek pokazał styki 6x9.
Zresztą nie do końca rozumiałem wtedy taki rodzaj "elementarnego" dokumentu.
Cóż do pewnych rzeczy chyba musiałem dojrzeć...
Dziś w czasie porządkowania rzeczy w garażu znalazłem styk jednej rolki
i odbitkę jednej klatki z tej Bessy...
Specyficzny , nostalgiczny, miękko ostry obraz z Heliara zupełnie bez powłok antyodblaskowych.
To znalezisko nastraja mnie sentymentalnie...

Voigtländer Bessa RF / Heliar 3.5/10.5 cm
(1936-1951)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz